Magnificencjo Panie Rektorze,
Panie i Panowie Dziekani,
Panie Profesorze, Prezesie Stowarzyszenia Wychowanków AGH,
Koleżanki i Koledzy!
Półwiecze bycia inżynierem jest dobrą okazją do przypomnienia sobie okoliczności zdecydowania się na podjęcie studiów, wyboru ich kierunku i uczelni, oraz odpowiedzenia sobie na pytanie: Czy były to dobre decyzje? Z całą pewnością miały one bowiem ogromny wpływ na nasze dalsze życie.
Dlaczego podjęliśmy przed pięćdziesięciu laty trud studiowania? Wybitny polski uczony ks. prof. Michał Heller, jako motto do swej książki pod frapującym tytułem Jak być uczonym przyjął słowa żyjącego w 18. wieku szkockiego filozofa Davida Hume’a: „Obscurity is painful to the mind”, co w swobodnym przekładzie możemy wyrazić następująco: „Ciemność (ignorancja, brak wiedzy) jest cierpieniem umysłu”.
Jeżeli brak wiedzy jest ciemnością umysłu, to wiedza jest jego światłem,
a studiowanie i uprawianie nauki, choć wymagają nakładu sił i przezwyciężenia wielu słabości, są zanurzeniem się w świetle, co może przerodzić się w pasję naukową, w wielką przygodę poszukiwania, obcowania z nauką i korzystania z jej osiągnięć i tym samym przyczynić się do zmniejszenia cierpień umysłu. Jak zauważył wspomniany ks. prof. Michał Heller, najbardziej odczuwalną przyjemnością związaną z uprawianiem nauki nie jest stan i poziom zgromadzonej wiedzy, lecz proces jej zdobywania. Myślę, że to właśnie chęć dążenia do światła wiedzy, jej zdobywanie były głównymi powodami podjęcia decyzji o zdawaniu egzaminów wstępnych na wyższą uczelnię, a nie chęć zapewnienia sobie dostatniego życia, jako że w tamtych latach zarobki robotników były z reguły wyższe niż inżynierów, a wybór Akademii Górniczo-Hutniczej podyktowany był jej przodującą pozycją pośród wyższych uczelni w Polsce.
Dziś w tej auli bardzo licznie zgromadzili się „złoci”, bo sprzed pięćdziesięciu lat, absolwenci Akademii Górniczo-Hutniczej, reprezentujący – zgodnie z nazwą naszej Alma Mater – ogromne spektrum specjalizacji z zakresu górnictwa i hutnictwa. Stanowimy jednak jedną wielką rodzinę, jako że obie te gałęzie wiedzy i działalności człowieka wyrosły z jednego pnia, bowiem pierwsze zakłady hutnicze, wobec braku możliwości transportu wydobytej rudy, były przy kopalniach. Stąd też łaciński wyraz metallum znaczy zarówno metal, jak i kopalnia metali, a metallicus to zarówno metaliczny, metalowy, jak i górnik. Dlatego też Dzień Odlewnika świętujemy razem z górnikami w świętą Barbarę. Patrząc na radosne twarze Koleżanek i Kolegów mogę z całą pewnością stwierdzić, że nikt z nas nie tylko nie żałuje, lecz jest wręcz dumny zarówno z wyboru uczelni jak i kierunku studiów.
Jestem inżynierem odlewnikiem, a więc reprezentuję kierunek nauki o metalach. Początki wykorzystania przez człowieka metali toną w mrokach dziejów. Wydaje się jednak, iż nie popełnimy większego błędu przyjmując, że po kamieniu, drewnie czy kościach zwierzęcych, do wykonywania narzędzi, ozdób i innych przedmiotów użytkowych człowiek sięgnął po metale nie później, jak 9000 lat przed Chr. Trudno znaleźć dzieło literatury starożytnej, w którym nie pojawiłby się któryś z metali, a w najważniejszym z nich – Biblii znajdziemy około 900 wersetów odnoszących się do metali, ich uzyskiwania, wytapiania, metalurgii, obróbki, symboliki i zastosowania. Proszę pozwolić przytoczyć kilka z nich[1], aby zobrazować, jak wielkie znaczenie w tej świętej Księdze mają metale, ale i górnictwo, bez którego nie byłoby metalurgii.
Biblia wymienia reprezentujące metale żelazo pośród 10 rzeczy niezbędnych człowiekowi do życia: „Oto, co człowiekowi potrzebne do życia: woda, ogień, sól i żelazo, ponadto mąka pszenna, mleko i trochę miodu, moszcz winny, oliwa i coś do okrycia” (Syr 39, 26BR). Aby móc korzystać z metali należy je wpierw wydobyć z głębin ziemi i w Biblii znajdujemy piękny, bardzo plastyczny obraz wydobywania z ziemi metali i minerałów, do którego porównano poszukiwanie mądrości:
Są złoża, z których pochodzi srebro, jest miejsce, gdzie się czyści złoto. Żelazo wydobywa się z ziemi, miedź wytapia się ze skały. Ciemność ma swoje granice, można ją zgłębić do końca, do ukrytych w mroku kamieni. Kopią więc szyb daleko od osiedli, zapomnieli, że mają nogi, kołyszą się zawieszeni z dala od ludzi. Ziemia dostarcza chleba, ale jej wnętrze rozsadza ogień. Są w niej skały z szafirem, jest i złoty kruszec. Drapieżny ptak nie zna tych ścieżek, nie wyśledzi ich oko sępa. Nie chodzą po nich dzikie zwierzęta, nawet lew nie kroczy tamtędy. Przykłada się rękę do twardej skały, kruszy się góry do samego spodu. W skałach drąży się przejścia, oczy wypatrują tego, co cenne. W wyżłobieniach kopalni przeszukuje się wodę i co jest ukryte, wydobywa na światło (Hi 28, 1–11BPa).
Aby użyć metali należy je wcześniej wytopić i obrobić. Nic więc dziwnego, że już na pierwszych stronach Biblii spotykamy „Tubalkaina, kowala, [praojca] wszystkich, którzy zręcznie obrabiają miedź i żelazo” (Rdz 4, 22BP). Tu należy podkreślić, że
w starożytności nie wyróżniano metalurga, odlewnika czy kowala, lecz wszystkich ich określano mianem kowala.
Musiał to być niezwykle ważny zawód, jeżeli Bóg uznał za stosowne podkreślić: „Oto Ja stworzyłem kowala, który rozdmuchuje żar w węglu i wydobywa narzędzia, aby nimi pracować” (Iz 54, 16BPa). Możemy więc z dumą stwierdzić, że reprezentujemy profesje najwyższej, bo Bożej proweniencji. Mamy też w Biblii piękny opis jego pracy:
[…] kowal siedzący blisko kowadła, pilnie zastanawia się nad pracą z żelaza, wyziewy ognia niszczą jego ciało, a on walczy z żarem pieca – huk młota przytępia jego słuch, a oczy jego są zwrócone tylko na wzorzec przedmiotu; serce swe przykłada do wykończenia robót, a po nocach nie śpi, by dzieło doskonale przyozdobić (Syr 38, 28BT).
Biblijny autor zanotował, że po zdobyciu Jerozolimy w roku 587/6 przed Chr. król Babilonii Nabuchodonozor „uprowadził […] wszystkich książąt i wszystkich najdzielniejszych żołnierzy, […] wszystkich kowali i ślusarzy” (2Krl 24, 14BP). Jakże wysoką pozycję społeczną mieli w owym czasie fachowcy od obróbki metali, jeżeli zostali zaliczeni do izraelskiej elity na równi z książętami i najdzielniejszymi wojownikami. Wreszcie ostatni biblijny cytat. Oto Bóg, zagniewany zepsuciem swego narodu, porównuje go do żużla i ustami proroka Ezechiela grozi:
Ponieważ wszyscy staliście się żużlem, dlatego […] podobnie jak kładzie się razem w piecu srebro, miedź, żelazo, ołów i cynę, by rozpalić ogień i je roztopić, tak i was zgromadzę w gniewie moim i […] roztopię. […] Podobnie jak srebro topi się w środku pieca, tak i wy zostaniecie roztopieni (Ez 22, 17–22BT).
Czy to nie budujące dla nas, reprezentujących nauki o metalach, iż proces naprawy człowieka porównuje Bóg do termicznej rafinacji metali w tyglu, a sam przedstawia się jako metalurg, który ten proces przeprowadzi. Nic więc dziwnego, że sztuka wytapiania, odlewania i obróbki metali, od najdawniejszych czasów była uważana za coś z pogranicza magii i czarów, dar Boga czy bogów, a nawet za tajemnicę wydartą samemu Bogu, który to motyw przetrwał do czasów niemal nam współczesnych, bowiem jeszcze w XIX wieku Adam Mickiewicz w III cz. Dziadów słowami Konrada zwraca się do Boga:
Ten tylko, kto się wrył w księgi, w metal, w liczbę, …
Temu się tylko udało przywłaszczyć część Twej potęgi…
Czyż trzeba jeszcze coś dodać, aby podkreślić wyjątkowość wybranych przez nas kierunków studiów?
Każda praca naukowa zaczyna się od zapoznania się z wynikami badań innych ludzi nauki. Pięknie nawiązał do tego wielki Izaak Newton, który w jednym ze swych listów napisał: „Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów”. Tymi olbrzymami, na ramiona których wspinaliśmy się, zresztą z ich pomocą, podczas naszych studiów podejmując trud i przygodę dążenia do światła wiedzy o metalach i procesach ich odlewania było znamienite grono naszych profesorów, luminarzy i legend polskiego odlewnictwa. Marzy mi się, by zebrać wszystkie o nich anegdoty, aby opisać ich urocze dziwactwa nadające naszemu Wydziałowi niepowtarzalny urok i koloryt? Wszyscy zachowujemy w wdzięcznej pamięci osoby naszych profesorów: Mikołaja Dubowickiego zwanego Carem, Gabriela Kniaginina, który swym pięknym lwowskim zaśpiewem prosił, by się nie dziwić „co u mnie być taki francuski akcent, bo ja trzy miesiące siedział w Szwajcarii u Fishera’, a wspomnianego prof. Dubowickiego prosił w tramwaju, by mu kupił bilet (kosztował wówczas 50 groszy), bo ma „całe dwa zł i nie będzie ich mieniał”, to znowu przerywającego zdającemu egzamin studentowi: „Wy to mówić, co wiedzieć, a nie to, o co mnie iść”, po których to słowach następowało wpisanie dwói do indeksu, Czesława Podrzuckiego, wielkiego purystę językowego, Lecha Lewandowskiego, przerywającego swoje znakomite wykłady wyrafinowanymi dowcipami, wspaniałego wykładowcy i człowieka Czesława Adamskiego, Władysława Longę, znakomitego śpiewaka arii operowych i operetkowych, obiektu westchnień kilku pokoleń studentek, docentów Zdzisława Witteka, Jerzego Jabłońskiego, noszącego, z racji permanentnego przemęczania, przydomek „Śpiący”, dobrodusznego Jerzego Szopy, dla którego wpisanie oceny niedostatecznej było przeżyciem wręcz traumatycznym, Dominika Wajszela czy Albina Kalińskiego, którego do końca nie udało nam się rozszyfrować: czy to my robiliśmy mu kawały, czy też on bawił się naszym kosztem.
Na Wydziale naszym były typowe relacje mistrz – uczeń. Każdy egzamin, nawet pisemny, kończył się rozmową z Profesorem, po której następowało wpisanie oceny do indeksu. Przychodzić na egzamin nieprzygotowanym po prostu nie wypadało. Dziś ogromnie wdzięczną pamięcią ogarniamy wszystkich naszych Profesorów i pozostałych pracowników naukowo-badawczych i technicznych, którzy z wielkim zaangażowaniem dzielili się z nami swą ogromną wiedzą i robili wszystko, aby zrobić z nas dobrych odlewników. Myślę, że nie muszą się za nas wstydzić. Szczególną pamięcią ogarniamy tych, których już nie ma pośród nas. Wierzymy, iż świętują z nami w niebiańskich odlewniach wspomagani przez znaczne już niestety grono naszych koleżanek i kolegów, których Pan powołał do siebie.
Wydział był naszym drugim domem, w którym czuliśmy się dobrze, z którego byliśmy dumni. Dawaliśmy temu wyraz w różnej formie. Byliśmy jednym z najmniejszych wydziałów, jednak brylowaliśmy w sportowej rywalizacji. Któż nie pamięta ekwilibrystycznych parad śp. już Andrzeja Wielechowskiego, strzegącego naszej bramki w meczach piłki ręcznej, wspaniałe rzuty do kosza śp. już Zdzicha Wawrzyckiego, dryblingów z piłką Cześka Biskupa czy rzutów wolnych w wykonaniu Janka Kucy w meczach piłki nożnej. Jestem przekonany, że ówczesna reprezentacja naszego Wydziału nie miałaby najmniejszego problemu z pokonaniem obecnej reprezentacji Mołdawii. Wspaniałe wyniki osiągali nasi biegacze: Stasiu Grzesiak i Czesiek Nowacki. Do dziś podczas naszych spotkań koleżeńskich wspominamy pełne dramaturgii i heroizmu zmagania Mariana Koszałki w zawodach pływackich stylem grzbietowym na basenie „Wisły”. O wydziałowej atmosferze mogą też świadczyć mecze piłki nożnej asystenci kontra studenci.
Układaliśmy też piosenki, w których opiewaliśmy nasze studenckie życie. Pewnie nie były to teksty najwyższego lotu, ale było w nich wiele serca i przywiązania do Wydziału. Proszę pozwolić, że przytoczę wyłuskany z zakamarków pamięci fragment jednej z nich, śpiewanej na melodię popularnej piosenki Kazimierza Grześkowiaka „Chłop żywemu nie przepuści”:
Gdy stuknęła osiemnastka, poczułem że przyszła pora
By pomyśleć o kierunku, którym bym się później parał.
Więc zebrała się rodzinka i orzekła w zgodnej wierze:
Jak chcesz przyszłość mieć świetlaną – studiuj se na WueSeRze.
Ale jo nie taki głupi i se inaczej pomyślał
Bo jo nie chciał być rolnikiem, ino słynnym odlewnikiem.
Ref. Jak studyja, to studyja, ino w mieście historycznym
A jak wydział, a jak wydział, to koniecznie odlewniczy.
Akademik mi przyznali na ulicy Kapelanka
Co za nieboszczki Austryi służył całej kompaniji.
Ref. Jak studyja …..
Jak rodzice przykazali prowadziłem żywot skromnie,
Rok w dwa lata zaliczałem, aby fach zgłębić gruntownie.
Ref. Jak studyja …..
Rzeczywiście byli koledzy, którym trudno było rozstać się z Wydziałem i przedłużali sobie studia nawet do ponad dziesięciu lat. Takimi wydziałowymi legendami byli Marian i Janek, zwany Dziadkiem z racji poważnego wyglądu, będącego efektem umęczenia wieloletnim znojem zgłębiania wiedzy. Kiedy prof. Kniaginin zobaczył go stojącego przed drzwiami gabinetu dr. Ireneusza Telejki, otworzył je mówiąc: „Irek, tatuś któregoś ze studentów do ciebie”. Podobno Pani Władzia, nasza kochana „dziekanica” rozpłakała się po obronie przez Janka pracy magisterskiej uświadamiając sobie, że kończy się coś niezwykle ważnego i niepowtarzalnego w historii Wydziału. Ileż innych wydarzeń i anegdot chciałoby się przytoczyć. Tylko ze Studium Wojskowego byłyby ich setki. Ot, chociażby co się wydarzyło podczas odbywającej się raz w tygodniu wymiany ogólnowojskowej bielizny osobistej na poligonie w Stawach k. Dęblina, gdy dla ostatniego w kolejce kolegi została tylko jedna nogawka z kawałkiem sznurka. Ponownie nasuwa się pokusa, by je spisać i wydać, co byłoby znakomitym uzupełnieniem opracowanego przez Prof. Artura Bębna niezwykłego zbioru zatytułowanego Górnicza lampka się pali.
Magnificencjo, Panie Rektorze,
Panie i Panowie Dziekani!
Lata studiów w naszej Alma Mater dobrze przygotowały nas do dorosłego życia, nawet jeśli nie było ono związane z kierunkiem ukończonych studiów. Bycie absolwentem AGH to wielki zaszczyt, lecz także ogromne zobowiązanie. Pragnę zapewnić, że staraliśmy się mu sprostać. W imieniu Koleżanek i Kolegów pragnę serdecznie podziękować za dzisiejszą uroczystość wręczenia nam „Złotych dyplomów” To że tu jesteśmy, świadczy o naszej wielkiej wdzięczności względem naszej Alma Mater i Naszego Wydziału, jaką nosimy w naszych sercach.
Po tych refleksjach i podziękowaniach pora na życzenia. Jest to pewnie nasze ostatnie oficjalne spotkanie z naszą Alma Mater i Wydziałem. Można je więc potraktować jako swego rodzaju testament, czy pożegnalne przesłanie. Czyniąc to sięgnę do żyjącego w I wieku po Chr. Pliniusza, który opisując w swym dziele Historia naturalna współczesną mu sztukę wykonywania odlewów z brązu stwierdził, iż „…wzniosła się na niewiarygodnie wysoki poziom doskonałości, a wnet nabrała i zuchwalstwa”. Chciałbym życzyć naszej Alma Mater „niewiarygodnie wysokiego poziomu doskonałości” w kształceniu kadr dla polskiego przemysłu i „zuchwalstwa” w pokonywaniu barier i wyjaśnianiu tajemnic, których tak przecież jeszcze wiele w odlewnictwie i innych reprezentowanych przez nas dziedzinach nauki. Wszystkim pracownikom AGH życzę wielu znakomitych osiągnięć naukowych, wspaniałych studentów i absolwentów, krzepkiego zdrowia i wiele sił po najdłuższe lata oraz wszelakiego dobra w życiu rodzinnym.
Jako odlewnik, gratulacje i życzenia chciałbym uzupełnić fragmentami wiersza Fryderyka Schillera „Pieśń o dzwonie”, jedynego znanego mi poematu sławiącego pracę odlewnika. Jakże wspaniale oddaje on tajemniczość sztuki odlewniczej i to oczekiwanie, czy odlew spełni nadzieje mistrza:
Forma z gliny wypalona,
Stoi w ziemi mocno wryta,
Dzisiaj wyjdzie dzwon z jej łona,…
Niech się płomień wzdyma żywo,
Całą mocą w tygiel bucha.
Niech gęstość miedzi cyna rozrzedzi,
Aby spiż płonąc obficie,
Dał dzwonowi dźwięczne życie. …
Białe bańki, to znak doli,
Już się topią kruszcu bryły!
Niech płyn zmieszany będzie bez piany,
A tak kruszec z waszej ręki
Wyda pełne, czyste dźwięki. …
Będzie właśnie czas do lania. …
Czy miedź twarda z miękką cyną,
Jak należy, razem płyną. …
Już się lanie zacząć może;
Lecz nim w formę spiż się wtoczy,
Wprzód odmówmy słowo Boże!
Nad domem , Panie, miej zmiłowanie!
A teraz niech czop wyskoczy!
Wrzący strumień dymiąc błyska,
Pędzi z szumem do łożyska. …
Już płyn w ziemi, towarzysze,
Forma szczęśliwie nalana,
Ale czy skutek dopisze? …
A gdy spiż zdradził, formę rozsadził?
Ach, częstokroć w jednej chwili
Szczęście błyśnie i omyli. …
Mistrz się rządzi doświadczeniem,
Stłucze formę w dobrą porę;
Biada, gdy spiż wrząc strumieniem,
Sam rozsadzi swą zaporę. …
Powiodła nam się robota,
Praca nasza nie jest marną;
Patrzcie, gdyby gwiazda złota,
Łuszczy się spiżowe ziarno.
Na wszystkie końce łyska jak słońce,
Nawet obraz herbu gładki
Chwali mistrza talent rzadki.
Na zakończenie pragnę oddać głos wielkiej naszej pisarce Marii Rodziewiczównie, która w swej pierwszej powieści tak zwróciła się do odlewników:
A gdy będziesz dzwon ulewał,
Czarodziejski dzwon,
Co by szczęścia pieśni śpiewał
Przecudowny ton –
To nie wrzucaj doń metali
Ani srebra, ani stali,
Ani w wrzątek strun lutnisty,
By dźwięk był jak lutnia czysty,
Ani ognia po iskierce,
Ale daj mu złote serce!
Daj mu serce!…
AD MULTOS ANNOS! SZCZĘŚĆ BOŻE !
Józef Górny
Wydział Odlewnictwa
Absolwent 1973.
[1] Biblijne cytaty przytoczyłem według przekładów: Biblii Tysiąclecia (BT), Biblii warszawsko-praskiej (BR), Biblii poznańskiej (BP) i Biblii Paulistów (BPa).